wtorek, 29 kwietnia 2008

Czy profesor wciąż jest profesorem?

To kwestia niezwykle istotna w chwili obecnej. Otóż profesor utracił swój podstawowy atrybut - okulary! I teraz już całkiem nie wiadomo kim jest. Wciąż to samo powracające w różnych wersjach i kontekstach pytanie: Kim jesteś profesorze skoro już nie jesteś profesorem?? Kto był/jest profesorem, skoro nie ty? Kim jestem profesorze?! A było to tak: jak co roku, dziwnym trafem połowa klasy (no bez przesady narratorze, 1/3) z liceum i kilka osób postronnych acz żyjących w bliskich stosunkach z "EKIPĄ" profesora zbiera się w opuszczonym dworku szlacheckim (właściwie opuszczonjej przez dzieci - i Boga - szkole) na głębokiej prowincji, gdzie nie sięga kolej żelazna a gołębie przelatują tylko w jedną stronę. Tam też dochodzi do wydarzeń najróżniejszych, obyczajowych skandali, skandalicznych obyczajów, ekscesów różnego rodzaju, aktów bumelanctwa i pijaństwa. W tym roku główną atrakcją było strzelanie z wiatrówki do pustych butelek, oprócz tego Michał ćwiczył trochę parkera (udokumentowane!), koszykówka, ognisko (no homo), gitary (no homo), kiełbasy (no homo!) z grilla, i atrakcja wieczoru - zagubienie okularów w niewyjaśnionych okolicznościach. Profesor nie będzie wdawać się w zbędne szczegóły gdyż zbyt wielu szczegółów nie pamięta, lecz faktem jest że obudził się bez okularów i nikt nie wiedział gdzie też one mogły być! Następnego dnia działy się rzeczy smutne, dziwne i niespodziewane.Gdyby jego zmysł wzroku działał poprawnie profesor sam by pewnie odnalazł zgubę jednak bez okularów pozostawał bezradny, jeszcze bardziej niż zwykle. Profesor potrzebował pomocy, tak. Jednak mimo usilnych i natarczywych nawoływań profesora nikt nie kwapil się wspomóc go w poszukiwaniach, ba, swoją ignorancją koledzy (koledzy!) doprowadzali go do wewnętrznych wybuchów, tarć, konfliktów, które dzielnie tłumił w czesiu, dając po sobie poznać jedynie małą cząstkę wkurwienia które wewnętrznie sięgało sufitu. Ogólnie poziom frustracji zbliżył się do krytycznego i niewiele brakowało a doszłoby do wybuchu niekontrolowanej agresji zakończonej brutalnym fatality. Na szczęscie dla kompanii kobieca strona profesora (Wenus w furii) nie uzewnętrzniła się. I tak oto profesor, pozostawiony samemu sobie, tracący po raz drugi w ciągu ostatnich 3 lat tożsamość (pierwszy raz utracił ją wraz z portfelem po meczu polska-niemcy-przyp. biograf) załamał ręce, powiedział sobie - "przecież nic się nie stało, ciągle żyjesz!" i otworzył poranne piwo. Tak oto kończy się ta historia. Ogólnie poza tym drobnym incydentem pobyt na działce udany (choć krótki, dla profesora przynajmniej, bo ci młodociani menele wciąż tam siedzą podczas gdy profesor musi pisać bloga i pracę roczną bez okularów!).

Brak komentarzy: