niedziela, 13 stycznia 2008

Profesorze, znów, mimo próśb matki nie poszedłeś do kościoła. W ramach rekompensaty moralnej zastanów się chwilę nad swoją religijnością, co być może ułatwi ci poznanie przyczyn słabego stanu twej kondycji psychicznej.
Religijność Profesora od kilku lat staczała się w stronę całkowitej obojętności. Obojętności tak straszliwej, że samo pojęcie Boga zostało zepchnięte w sferę nieświadomości, mitów, zabobonów, straszliwej w swej banalności elipsy 'opium dla mas'. O, gdybyś choć raz wspomniał tą ideę, choćby z nienawiścią, wspiąłbyś się na drabinie ewolucyjnej, jak powiada Jerzyk Grotowski! Bo idea Boga musi zajmować jakieś miejsce w świadomości zdrowego człowieka, miejsce święte, miejsce przeklęte, ale zawsze miejsce WAŻNE, do kórego powraca się stale, nawet mimo woli. W twej świadomości zabrakło tego miejsca. Świadomość wyzbyta żywej idei Boga - oto co Cię trapi Profesorze!
Człowiek ma usposobienie niewolnika, gdy wyzbędzie się wewnętrznego policjanta (jak u Polewoja), gdy uwierzy w wewnętrzną wolność i spróbuje zapanować nad własnym życiem, bez żadnego powiernictwa (względem zwierzchników, Boga, jakiejś wewnętrznej idei przewodnie) spadnie szybciej niż zdąży wykrzyknąć "ja jestem!". I to jest straszne brzemię, które dźwigasz ostatnimi czasy i to jest twa zguba Profesorze.

Brak komentarzy: